Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tu zastosować. Było to tak, jak gdyby mieszkańcy zostawili po sobie tylko ten głos, by mówił do nagich ścian. Mówił więc potoczyście z małemi przestankami. Był samotny i smutny. Czas dłużył się bardzo pannie Haldin. Jakiś nieprzezwyciężony wstręt wstrzymał ją od otwarcia którychś drzwi w hallu. Było to tak beznadziejne. Nikt nie przyjdzie; głos nigdy nie przestanie mówić. Wyznała mi, że musiała się oprzeć chęci, by zawrócić i odejść, jak przyszła.
— Doprawdy! Miała pani taką chęć — zawołałem z żalem. — Jaka szkoda, że pani jej nie posłuchała.
Wstrząsnęła głową.
— Byłoby to takie dziwne wspomnienie. Te zapuszczone grunta, ten pusty hall, monotonny, gadatliwy głos i nikogo — nic, jednej żywej duszy.
Takie wspomnienie byłoby jedynem i nieszkodliwem. Ale panna Haldin nie była z tych, co uciekają przed onieśmielającem wrażeniem pustki i tajemniczości.
— Nie, nie uciekłam — rzekła. — Zostałam i — zobaczyłam żywą duszę. Taką dziwną duszę.
Gdy patrzyła na schody, wymiarkowawszy, że głos pochodzi gdzieś zgóry, szelest sukni zwrócił jej uwagę. Spojrzała nadół i zobaczyła kobietę, która musiała wejść przez jedne z owych drzwi i szła hallem z odwróconą twarzą, tak że narazie nie spostrzegła panny Haldin.
Ale gdy podniosła głowę i ujrzała obcą osobę, przestraszyła się bardzo. Sądząc po jej szczupłej, wiotkiej postaci, panna Haldin wzięła ją za młodziutką dziewczynkę, twarz jej jednakże, prawie po dziecinnemu okrągła, była poorana zmarszczkami, a ciemne obwódki podkrążały oczy. Gęste, kasztanowate włosy rozdzielone były po chłopięcemu na boku i falowały nad suchem, pomarszczo-