Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 162.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nem czołem. Popatrzywszy na pannę Haldin w milczeniu, przykucnęła nagle na ziemi.
— Jakto, przykucnęła? — zapytałem zdumiony. — To bardzo dziwny szczegół.
Panna Haldin wytłumaczyła mi przyczynę. Ta osoba niosła w ręku miseczkę. Przykucnęła żeby ją postawić na ziemi dla dużego kota, który ukazał się z poza jej spódnicy i łakomie zanurzył głowę w naczyniu. Ona zaś wstała i, zbliżywszy się do panny Haldin, spytała z nerwową szorstkością:
— Czego pani chce? Kto pani jest?
Panna Haldin wymieniła swoje nazwisko, a także nazwisko Piotra Iwanowicza. Dziewczęca staruszka kiwnęła głową z pewną życzliwością. Ubrana była w czarną, jedwabną, miejscami poprzecieraną bluzkę i krótką, szewiotową, zniszczoną spódnicę. Patrząc zbliska, mrugała oczami, a jej brwi i rzęsy wydawały się również zniszczone. Panna Haldin głosem łagodnym, jak się mówi do nieszczęśliwej a wrażliwej osoby, wytłumaczyła jej, że odwiedziny nie mogą być zgoła nieoczekiwane dla pani de S.
— Ach! Piotr Iwanowicz przyniósł pani zaproszenie? Skądże ja mam o tem wiedzieć? Któż się zwierza damie do towarzystwa?
Obszarpana kobieta zaśmiała się, ukazując olśniewająco białe i nadzwyczaj równe ząbki, które tak wyglądały nie na miejscu w jej zwiędłej twarzyczce, jak sznur pereł na szyi łachmaniarki.
— Piotr Iwanowicz jest może największym genjuszem naszego wieku, ale jest także najbardziej roztargnionym człowiekiem pod słońcem. Więc jeżeli się umówił spotkać tu z panią, to niech się pani nie dziwi, że go niema.