Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 171.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nocześnie jest w nim jakiś czar. To człowiek genjalny. Pani twarz z pewnością drażnić go nie będzie, może nawet ułatwi mu natchnienie. Tak; im lepiej się pani przypatruję, tem pewniejszą jestem, że nie należy pani do kobiet, któreby tamowały bieg jego natchnienia.
Panna Haldin uznała za właściwe nie sprzeciwiać się wszystkim tym przewidywaniom.
— A ten człowiek — ten robotnik — czy umarł pod pani opieką? — zapytała po krótkiem milczeniu.
„Dama do towarzystwa“, wsłuchując się w kierunku drzwi, gdzie teraz dała się zauważyć pewna zmiana w ożywieniu rozmowy, nie odpowiedziała zaraz. Kiedy dźwięki dyskusji przeszły w prawie niedosłyszalny szept, odwróciła się do panny Haldin.
— Tak, umarł, chociaż ściśle mówiąc, nie na moich rękach, jak możnaby przypuszczać. W rzeczywistości, tak się złożyło, że spałam, gdy wydał ostatnie tchnienie. To też i teraz jeszcze nie mogę powiedzieć, żebym widziała kiedy umierającego człowieka. Na kilka dni przed jego śmiercią paru młodych ludzi odnalazło nas w naszej ostatecznej nędzy. Jak się pani może domyśleć, byli to rewolucjoniści. Powinien był zaufać swoim przyjaciołom politycznym, gdy wyszedł z więzienia. Lubiono go i szanowano przedtem i nikomu nie byłoby się śniło wyrzucać mu, że się wygadał przed policją. Wszyscy wiedzą przecież, co policja potrafi wyrabiać z człowiekiem i najsilniejsi ludzie mają chwile słabości wobec męczarni. Sam głód wystarczy, żeby człowiekowi poplątać w głowie. Przyszedł tedy doktór i los nasz polepszył się pod względem wygód fizycznych, ale co się tyczy innych spraw, on, biedaczysko, był niepocieszony. Upewniam panią, panno Haldin, że był wart kochania, ja jednak nie miałam nawet siły pła-