Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szczęście, że nie wybuchnęłam płaczem. Wdzięczna sobie jestem, że nie popełniłam przynajmniej tej niedorzeczności. Ale długi czas nie mogłam wymówić ani słowa.
Stała przed nim w milczeniu, połykając łkania, i gdy wreszcie zdobyła się na to, żeby coś rzec, było to tylko imię jej brata.
— Wiktor — Wiktor Haldin — wykrztusiła, i znów głos jej się załamał.
— Oczywiście, to go wzruszyło — objaśniła mnie. — Był do głębi wstrząśnięty. Powiedziałam panu moje przekonanie, że to jest człowiek głębokich uczuć! Niepodobna w to wątpić. Trzeba było panu widzieć jego twarz. Poprostu zachwiał się i oparł o mur tarasu. Przyjaźń ich musiała być prawdziwem braterstwem dusz! Byłam mu wdzięczna za to wzruszenie, dzięki temu bowiem mniej się wstydziłam własnego braku panowania nad sobą. Oczywiście odzyskałam mowę prawie zaraz. „Jestem jego siostrą“ — rzekłam. — „Może słyszał pan o mnie?“
— A czy słyszał? — przerwałem.
— Nie wiem. Jakże mogło być inaczej? A jednak... Ale cóż to szkodzi. Stałam przed nim tak blisko, że mógł mnie dotknąć i zpewnością nie wyglądałam na taką, która oszukuje. Wiem tylko, że wtedy wyciągnął do mnie obie ręce z największą serdecznością, a ja je pochwyciłam i uścisnęłam, czując, że odnajduję coś z tego, co wraz ze śmiercią mego brata uważałam za stracone na zawsze — coś z tej nadziei, zachęty, otuchy, jakiemi mnie krzepił mój ukochany zmarły.
Zrozumiałem doskonale, co to znaczyło. Szliśmy dalej zwolna. Wstrzymywałem się od patrzenia na nią. I jakby w odpowiedzi własnym myślom szepnąłem:
— Niewątpliwie musiała to być wielka przyjaźń, jak