Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach... jest pani pewna. A na czem opiera pani tę pewność?
— Bo powiedziałam mu, że bardzo potrzebuję kogoś, rodaka, współidejowca, któremu mogłabym się zwierzyć w pewnej sprawie.
— Rozumiem. Nie pytam, co odpowiedział na to. Przyznaję, iż miała pani powody wierzyć, iż pan Razumow ukaże się niezadługo. Ale dzisiaj nie zjawił się?
— Nie — rzekła spokojnie — dzisiaj nie; — i staliśmy jakiś czas w milczeniu, jak ludzie, którzy nie mają już sobie nic do powiedzenia i których myśli odbiegły już daleko, zanim ich ciała rozejdą się każde w inną stronę. Panna Haldin spojrzała na zegarek w bransoletce i poruszyła się żywo. Okazało się, że przeciągnęła swój spacer ponad zwykłą normę.
— Nie lubię zostawiać mamę samą — szepnęła, wstrząsając głową. — Nie dlatego, żeby była bardzo chorą teraz. Ale jakoś, gdy nie jestem przy niej, czuję się bardziej niespokojna, niż kiedykolwiek.
Od tygodnia przeszło pani Haldin ani jednem słowem nie wspomniała o synu. Siadywała, jak zwykle, w fotelu przy oknie, patrząc w milczeniu na beznadziejną perspektywę bulwaru des Philosophes. Jeżeli zaś przemówiła, to o zupełnie obojętnych, codziennych sprawach.
— Dla każdego, kto wie, o czem biedaczka wciąż myśli, taka mowa jest jeszcze boleśniejszą niż milczenie. Ale i ono jest okropne, znieść go nie mogę, a lękam się je przerwać.
Panna Haldin westchnęła, zapinając guziczek u rękawiczki, który się odpiął. Wiedziałem dobrze, jak ciężkiem jest teraz jej życie. Nieszczęście, które tak nagle na nią spadło, jego przyczyny, jego skutki byłyby podkopały zdrowie córki Zachodu; ale natury rosyjskie odznaczają się