Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szczególną odpornością na przeciwności życia. Wyprostowana i giętka, w krótkim żakieciku otwartym na czarnej sukni, w czem postać jej wydawała się smuklejszą, z twarzyczką świeżą ale bardzo bladą, budziła we mnie zdumienie i podziw.
— Nie mogę zostać ani chwili dłużej. Powinien pan przyjść wkrótce odwiedzić mamę. Pan wie, że ona zawsze nazywa pana „l’ami“; to doskonała nazwa i nie jest prostym dźwiękiem w jej ustach. A teraz au revoir, uciekam.
Spojrzała machinalnie w aleję — ręka, którą wyciągnęła ku mnie, rozminęła się z moją niespodziewanym ruchem ku górze i opadła na moje ramię. Ponsowe jej usta rozchyliły się lekko, nie w uśmiechu wszelako, lecz z wyrazem przyjemnego zdziwienia. Patrzyła ku bramie i rzekła prędko, odetchnąwszy raptownie:
— A co. Wiedziałam. Otóż i on.
Zrozumiałem, że ma na myśli pana Razumowa. Jakiś młodzieniec szedł aleją bez pośpiechu. Miał na sobie ciemno-bronzowy garnitur, a w ręku laskę. Gdym spojrzał na niego, głowa jego była zwieszona na piersi, jak gdyby w głębokiej zadumie, lecz wnet podniósł ją i przystnął. Jestem pewny, że przystanął, lecz trwało to tak krótko, że było raczej zwolnieniem kroku, opanowanem natychmiast. Poczem szedł dalej, patrząc na nas spokojnie. Panna Haldin dała mi znak, żebym pozostał, i postąpiła parę kroków na jego spotkanie.
Odwróciłem głowę i spojrzałem na nich dopiero wtedy, gdy usłyszałem głos panny Haldin wymawiający jego nazwisko w formie przedstawienia. Wślad za tem pan Razumow dowiedział się, że niedość, iż jestem „nadzwyczajnym nauczycielem“, lecz byłem też wielką podporą „w naszem nieszczęściu i bólu“.