Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 198.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Naogół biorąc, nie byłem rozczarowany. Poważny, dobrze rozwinięty fizycznie, nieśmiały...
Zanim panna Haldin przestała mówić, uczułem uścisk jego ręki, muskularny, silny uścisk, ale nieoczekiwanie gorący i suchy. Ani jedno słowo, żadne nawet mruknięcie nie towarzyszyło temu krótkiemu i oschłemu powitaniu.
Chciałem ich zostawić samych ale panna Haldin dotknęła zlekka mojej ręki, w sposób wyraźnie uwydatniający jej życzenie. Niech się śmieje, kto chce, ale byłem aż nadto chętny, by pozostać przy Natalji Haldin, i nie wstydzę się powiedzieć, że nie było w tem dla mnie nic śmiesznego. Zostałem, nie jakby został młodzieniec, wniebowzięty tym tajemnym znakiem porozumienia, lecz trzeźwo, z nogami na ziemi i umysłem usiłującym przeniknąć jej zamiary. Ona zaś zwróciła się do Razumowa.
— Tak, to tu. Tu pragnęłam, żeby pan przyszedł. Spacerowałam tu codziennie... Niech się pan nie tłumaczy. Rozumiem. Jestem wdzięczną panu, że przyszedł pan dzisiaj; ale mimo to nie mogę zostać teraz. To niepodobieństwo. Muszę spieszyć do domu. Tak, nawet widząc pana stojącego przede mną, muszę uciekać. Już i tak byłam za długo poza domem. Pan wie — dlaczego?
Te ostatnie słowa były zwrócone do mnie. Zauważyłem, że pan Razumow przesunął końcem języka po wargach, zupełnie jakby to mógł uczynić człowiek trapiony goręczką. Ujął jej rękę w czarnej rękawiczce, która objęła jego dłoń, trzymała ją — przytrzymywała ją zupełnie wyraźnie, wbrew mimowolnemu poruszeniu, zdradzającemu chęć cofnięcia się.
— Dziękuję panu raz jeszcze, za... za to, żeś mnie zrozumiał — ciągnęła dalej panna Haldin ciepło. Przerwał jej z pewnym odcieniem szorstkości. Nie podobało mi się, że