Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mówił do tej szczerej istoty z pod ronda kapelusza, nasuniętego na oczy. I głos jego był słaby, chropowaty, zupełnie jak u człowieka z zaschniętem gardłem.
— Za co pani mi dziękuje? Zrozumiałem panią? W jaki sposób zrozumiałem panią? Ależ nic nie rozumiem. Powiedziała mi pani, że chciałaby zobaczyć się ze mną tu, w ogrodzie. Nie mogłem przyjść... Przeszkodzono mi. A nawet dzisiaj, jak pani widzi... późno.
Ona wciąż trzymała jego rękę.
— Mogę w każdym razie podziękować panu, że mnie pan nie usunął z pamięci, jak słabą, ulegającą wrażeniom istotę. Niewątpliwie potrzebuję pokrzepienia. Jestem bardzo nieświadoma. Ale można mi zaufać. Doprawdy można.
— Jest pani nieświadoma — powtórzył w zamyśleniu. Podniósł głowę i patrzył jej teraz prosto w twarz, podczas gdy trzymała jego rękę.
— Tak. Przyszedł pan późno. Ale był pan tak dobry, że przyszedł, choć spotkaliśmy się tylko dzięki mojemu opóźnieniu. Zagawędziłam się z moim przyjacielem. Rozmawiałam o panu. Tak, Cyrylu Sidorowiczu, o panu. Ten pan był u nas wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałam, że jest pan w Genewie. Może panu powiedzieć, jaką pociechą była ta nowina dla mego skołatanego umysłu. Wiedział, że chciałam pana odszukać. Był to jedyny powód, dla którego przyjęłam zaproszenie Piotra Iwanowicza.
— Piotr Iwanowicz mówił pani — o mnie? — przerwał tym niepewnym, ochrypłym głosem, który nasuwał myśl o straszliwie suchem gardle.
— Bardzo mało. Powiedział mi tylko nazwisko pana i to, że pan tu przyjechał. Czemu miałabym pytać o więcej? Co więcej mógł był mi powiedzieć, czegobym już nie wiedziała z listu mego brata. Trzy linijki. Ale ile znaczyły one