Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan to nazywa sprawą Haldina — zauważył obojętnie.
— Nie mam prawa pytać pana o cokolwiek — rzekłem. — I nie roszczę go sobie. Ale w tym wypadku matka i siostra tego, który w oczach pańskich musi być bohaterem, nie mogą być panu obojętne. Panna Haldin jest szczerą, szlachetną istotą, mającą najwznioślejsze — no, — złudzenia. Powiesz pan jej wszystko, albo nic. Ale ja w tej naszej rozmowie miałem na celu chorobliwy stan matki. Może pod powagą słów pańskich dałoby się wymyśleć coś, co ulżyłoby tej cierpiącej, zrozpaczonej damie, przepełnionej miłością macierzyńską.
Obojętność jego zaznaczyła się jeszcze wyraźniej i, jak mi się wydało, umyślnie.
— O tak, możnaby — bąknął niedbale.
Przyłożył dłoń do ust, by ukryć ziewnięcie. Gdy odjął rękę, usta uśmiechały się lekko.
— Przepraszam pana. Rozmawiamy dość długo, a ja przez ostatnie dwie noce mało spałem.
To niespodziane a poniekąd brutalne oświadczenie było nawskroś prawdziwe. Nie sypiał po nocach, od dnia, kiedy na gruncie Château Borel ukazała mu się siostra Wiktora Haldina. Udręki strachy — że tak powiedzieć mogę — tej bezsenności opisał szczegółowo w pamiętniku, który potem miał się dostać w moje ręce i który jest głównem źródłem mego opowiadania. Narazie widocznem było, że jest nawskroś zmęczony i wyczerpany, jak człowiek, który przeszedł przez jakiś kryzys.
— Miałem dużo pilnej pisaniny — dodał.
Wstałem z krzesła natychmiast, a on poszedł za moim przykładem bez pośpiechu, z pewną ociężałością.
— Przepraszam, że zatrzymałem pana tak długo.