Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 220.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mi tu nie pomoże. Im się jest inteligentniejszym, tem mniej myśli się o głupstwach, mniej się je podejrzewa.
Fala wściekłości zalała mu mózg, tak gwałtowna, że zatrząsł się cały; poczem wrócił do swych milczących rozmyślań, jak do tajemnej rozmowy ze sobą samym. Ale nawet w takiem duchowem sam na sam myśli jego ulegały pewnym zastrzeżeniom, z czego podświadomie zdawał sobie sprawę.
— Zresztą, to nie są głupstwa. To są poprostu drobiazgi, bez najmniejszego znaczenia. Jakaś stara warjatka; jakiś stary, natrętny Anglik. Po kiego licha właził mi w drogę? Chyba okazałem mu dostatecznie moje lekceważenie. Alboż nie miałem racji. To jedyny sposób na takich natrętów. Czy podobna, żeby stał jeszcze i czekał na mnie?
Dreszcz nim wstrząsnął. Nie był to lęk, nie lękał się o siebie, ale jakby rodzaj zatrwożenia się o kogoś, kogo znał, nie mogąc uprzytomnić sobie, kto to był taki. Ale przypomnienie, że ten natrętny Anglik spieszył się na pociąg, uspokoiło go. Przecież nie będzie tracił czasu na czekanie. Nie warto się nawet obejrzeć, aby nabrać pewności.
Ale co on takiego plótł o jakimś dzienniku i tej starej warjatce? — pomyślał nagle. — I kto go tego upoważnił? Tylko Anglik zdolny jest do czegoś podobnego. I to wszystko ot, tak sobie, dla sportu — dla rewolucyjnego sportu, dla zabawy, na którą spoglądałby ze szczytu swojej wyższości. A co, u licha, znaczył ten jego wykrzyknik: „Alboż prawda nie wystarczy?“
Razumow przycisnął skrzyżowane ręce do parapetu, o który opierał się z całej siły.
— Alboż prawda nie wystarczy? Prawda dla starej, obłąkanej matki tego — — —