Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pani rozumie go? — zapytałem wręcz.
Zawahała się nagle.
— Niezupełnie — szepnęła.
Jasnem mi się stało, że oczarował ją swą tajemniczą wstrzemięźliwością.
— Wie pan, co myślę? — ciągnęła dalej, poruszając swą własną, niemal oporną wstrzemięźliwość. — Myślę, że on mnie obserwuje, bada, aby się przekonać, czy jestem godna jego zaufania.
— I to się pani podoba?
Czas jakiś milczała tajemniczo. Poczem z mocą, ale tonem poufnym: — Jestem przekonana — oświadczyła, — że ten nadzwyczajny człowiek obmyśla jakieś rozległe plany, jakieś szerokie zamierzenia, że to go pochłania całkowicie i że boleje nad tem, iż jest sam na świecie.
— Ogląda się więc za pomocnikami? — uzupełniłem, odwracając głowę.
Znowu nastąpiło milczenie.
— Czemuby nie? — rzekła wreszcie.
Zmarły brat, umierająca matka, przyjaciel cudzoziemiec zeszli na drugi plan. Ale jednocześnie i Piotr Iwanowicz znikł z horyzontu. Ta myśl pocieszyła mnie. Widziałem jednak wyraźnie olbrzymi cień rosyjskiego życia, ogarniający ją niby mrok zapadającej nocy. Maluczko, a pochłonie ją całkowicie. Zapytałem o panią Haldin — tę drugą ofiarę cienia.
Coś jakby wyrzut i niepokój mignęło w jej szczerych oczach. Z matką nie było gorzej, ale, ach! gdybym tylko wiedział, jakie dziwaczne przywidzenia miewała czasem! Tu, pana Haldin spojrzała na zegarek, oświadczyła, że ani chwili dłużej pozostać nie może i, uścisnąwszy mi szybko rękę, odbiegła.