Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 225.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kane. Gdy jednak Razumow chciał je trochę szerzej otworzyć, nie dały się poruszyć.
— Demokratyczna cnota. Widocznie niema tu złodziei — mruknął z niezadowoleniem. Lecz zanim wszedł, obejrzał się cierpko na jakiegoś robotnika, który siedział bezczynnie na ławce, w czystej, szerokiej alei.
Robotnik siedział z wyciągniętemi nogami na tej publicznej ławce, rękę przewiesił przez niską poręcz i wypoczywał z taką miną, jak gdyby wszystko wkoło należało do niego.
— Wyborca! Wybieralny! Oświecony — mruknął Razumow do siebie — a w gruncie rzeczy bydlę.
Razumow wszedł i podążył szybko szeroką, podjazdową drogą, starając się nie myśleć o niczem, aby dać wypoczynek głowie i nerwom. Ale doszedłszy do stóp tarasu przed domem, przystanął, jak gdyby wstrzymany fizycznie przez jakąś niewidzialną siłę. Serce biło mu tak gwałtownie, że tajemniczość tych przyspieszonych uderzeń przeraziła go. Popatrzył na ceglany mur tarasu i jego płytkie arkady, skąpo przybrane w liche pnącze i wąski, zaniedbany kwietnik u jego stóp.
— To tu — pomyślał z rodzajem zabobonnej trwogi — tu — na tem samem miejscu....
Chciał zawrócić i uciec na samo wspomnienie pierwszego spotkania z Natalją Haldin. Uświadomił to sobie, ale nie ruszył się, i nie dlatego, żeby zwyciężyć jakąś niegodną słabość, ale ponieważ wiedział, że niema gdzie uciec. Co więcej, nie mógł opuścić Genewy. Zrozumiał, nawet nie zastanawiając się, że to było niepodobieństwem, czemś w rodzaju moralnego samobójstwa. Było też również fizycznie niebezpiecznem. Zaczął więc zwolna wstępować po stopniach tarasu, zdobnych w duże, zielonawe od wilgoci urny kamienne o pogrzebowym wyglądzie.