Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 232.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

teru, a to w związku z pewnym planem. Nie dodał jednak nic bardziej określonego i po kilku krytycznych uwagach o różnych członkach komitetu rewolucyjnego w Stuttgardzie zawiesił rozmowę na dłuższy przeciąg czasu. Przechadzali się po alei tam i napowrót. Razumow, milcząc również, podniósł oczy od czasu do czasu na tył domu. Zdawał się całkiem niezamieszkały. Jego ponure, wilgocią nasiąknięte mury, okna z pozamykanemi szczelnie żaluzjami sprawiały wrażenie pustki i opuszczenia. Mógł tu przebywać, dla zadośćuczynienia tradycji, jakiś płaczliwy, bolejący duch niższego rzędu. Cienie, jakie według pogłosek wywoływała pani de S— na intencję mężów stanu, dyplomatów, deputowanych rozmaitych parlamentów europejskich musiały być innego rodzaju. Razumow widywał dotąd panią de S— tylko w powozie.
Wreszcie Piotr Iwanowicz ocknął się z zadumy.
— Dużo rzeczy mogę ci powiedzieć odrazu, młodzieńcze. Po pierwsze, że według mego przekonania ani przywódca, ani żaden stanowczy czyn nie może powstać z motłochu. Jeżeli mnie zapytasz, co nazywam motłochem — hm! odpowiedź na to byłaby zbyt długą. Zdziwiłaby cię mnogość ingredjencyj, jakie według mnie składają się na ten osad narodowy — na to wszystko, co powinno i musi pozostać na spodzie. Co więcej, taki pogląd mógłby wywołać dyskusję. Ale mogę ci powiedzieć co nie jest motłochem. Na tym punkcie nie może być różnicy zdań pomiędzy nami. Ani chłopstwo nie jest w narodzie motłochem, ani jego wyższe sfery — jednem słowem szlachta. Zastanów się nad tem, Cyrylu Sidorowiczu, a ja sądzę, że umiesz się zastanawiać. Wszystko co w narodzie nie jest rdzennem, nie jest jego własnem z pochodzenia lub przez rozwój — to wszystko męty! Źle umie-