Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 237.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Usiądź pan, proszę. Przysuń sobie krzesło. Tu — —
Usiadł. Zbliska ta wymalowana twarz o ostrych wgłębieniach po obu stronach ukarminowanych ust zdumiała go. Przyjęto go uprzejmie, z uśmiechem, który mu przypomniał trupią czaszkę z wyszczerzonemi zębami.
— Od pewnego czasu słyszymy wciąż o panu.
Razumow nie wiedział, co ma odpowiedzieć, i mruknął kilka słów bez związku.
— A wie pan na co się skarżą powszechnie? Na pańską wielką wstrzemięźliwość słów.
Razumow pomilczał chwilę, myśląc, coby odpowiedzieć.
— Ja, proszę pani, jestem człowiekiem czynu — rzekł wreszcie zmatowanym głosem, spoglądając w sufit.
Piotr Iwanowicz stał przy swojem krześle w poważnem, wyczekującem milczeniu. Razumowowi uczyniło się ckliwo. Jakim mógł być wzajemny stosunek tych dwojga ludzi? Ona, jak zgalwanizowany trup z jakiejś powieści Hoffmana; on — apostoł feministycznej Ewangelji dla całego świata i ultra - rewolucjonista prócz tego! Ta stara, wymalowana mumja o niezgłębionych oczach i ten krępy, o byczym karku feminista... Co to było? Czem ona go oczarowała?...
— Pewnie pieniędzmi — pomyślał Razumow. — Baba ma miljony.
Ściany i posadzka pokoju były nagie jak stodoła. Nieliczne sprzęty powyciągano z lamusów i wzięto do użytku, nie okurzywszy ich nawet porządnie. Były to rupiecie, które pozostawiła wdowa po bankierze. Okna bez firanek wyglądały brzydko i nieprzytulnie. W dwóch były spuszczone brudne, żółtawo-białe rolety. Wszystko to mówiło nie o nędzy lecz o niechlujnem skąpstwie.