Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 246.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona jednak obdarzyła nie jego, lecz Razumowa uśmiechem trupiej głowy. Poczem rzekła nakazująco:
— Musi pan przyprowadzić tu tę młodą dziczkę. Potrzebujemy jej. Liczę na pana w tym względzie. — Pamiętaj!
— Ona wcale nie jest dziczką — mruknął Razumow cierpko.
— A więc, — zresztą mniejsza z tem. Może być jakąś zarozumiałą demokratką. Wie pan, co myślę? Myślę, że jesteście bardzo podobni do siebie pod względem charakterów. W panu tleje ogień pogardy. Jesteś z tych, co sobie sami wystarczają. Ale ja widzę duszę pana nawskroś.
Jej błyszczące oczy patrzyły z suchem natężeniem gdzieś w dal, i Razumowa ogarnęła niedorzeczna trwoga, że ta wiedźma widzi coś stojącego poza nim. Nawymyślawszy sobie w duchu od wrażliwych głupców, zapytał z wymuszonym spokojem:
— Co pani widzi? Coś podobnego do mnie?
Poruszyła swą sztywno ściągniętą twarz od lewej do prawej strony, przecząco.
— Coś w rodzaju mego widma? — ciągnął dalej Razurnow zwolna. — Bo, przypuszczam, że dusza, gdy się ją widzi, tak musi wyglądać. Coś nikłego. Bywają widma zarówno ludzi żywych, jak umarłych.
Natężenie wzroku pani de S— rozluźniło się; patrzyła teraz na Razumowa w milczeniu, które stawało się kłopotliwem.
— Ja sam doświadczyłem tego — wybełkotał Razumow, jakby pod przymusem. — Widziałem raz widmo.
Z nienaturalnie czerwonych warg pani de S— wypadło ostre pytanie:
— Zmarłej osoby?