Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 253.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Drgnął, jak zbudzony ze snu, i aż się zachwiał.
— O! Opuściła nas pani niepostrzeżenie, żeby tu spacerować — rzekł.
„Dama do towarzystwa“ stała przed nim, piastując kota w objęciach, ale skąd się tu wzięła, nie miał wyobrażenia.
— Musiałem chyba iść i nie wiedzieć, co się ze mną dzieje — pomyślał Razumow ze zdumieniem. Podniósł kapelusz i ukłonił się z wyszukaną grzecznością.
Chuda kobieta spłonęła ciemnym rumieńcem. Miała swój zwykły, wystraszony wyraz twarzy, jak gdyby tylko co udzielono jej jakiejś okropnej wiadomości. Ale nie ustępowała z placu dosyć rezolutnie, jak zauważył Razumow.
— Jak ona marnie wygląda — pomyślał.
W słonecznem oświetleniu czarna jej odzież wydawała się zielonkawą, i tu i owdzie poprzecieraną i jakby zasuszoną ze starości. Nawet jej włosy i brwi miały wygląd zniszczony. Razumow byłby jej dał ze sześćdziesiąt lat. Ale kibić miała dosyć młodą. Zauważył również, iż nie sprawiała wrażenia istoty zagłodzonej, tylko takiej, która się żywi niezdrowemi odpadkami i resztkami z talerzy.
Razumow uśmiechnął się uprzejmie i usunął jej się z drogi. Ale ona odwróciła głowę, by spojrzeć na niego swemi wystraszonemi oczyma.
— Wiem, co tam panu powiedziano — rzekła bez żadnego wstępu, głosem dziwnie pewnym w zestawieniu z jej zbiedzoną i zalęknioną miną.
— Doprawdy? — rzekł Razumow swobodnie. — Musiała się tu pani niejednego nasłuchać w rozmaitych okolicznościach.
— Wiem napewno, co panu tam polecono uczynić —