Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 258.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i krzesła w Château Borel. W każdym razie można ją było pociągnąć za język.
Gdy podniosła oczy, spotkała się z badawczem spojrzeniem Razumowa, który zaczął żywo:
— No, no, droga... kiedyż-bo, słowo daję, nie wiem dotąd, jak się pani nazywa... Jakież to dziwne, nieprawdaż?
Po raz pierwszy wzruszyła ramionami.
— Wcale nie dziwne. Nikomu się nie mówi mego nazwiska. Nikt o to nie dba. Nikt ze mną nie rozmawia; nikt do mnie nie pisze. Nawet rodzice moi nie wiedzą, czy żyję jeszcze. Nazwisko mi jest niepotrzebne i sama prawie zapomniałam o niem.
Razumow szepnął poważnie:
— Tak, ale w każdym razie...
Mówiła dalej, znacznie wolniej i obojętnie:
— Może mnie pan nazywać Teklą. Mój biedny Andrzej tak mnie nazywał. Byłam bardzo przywiązaną do niego. Cierpiał; był nieszczęśliwy i umarł w nędzy. To los nas wszystkich Rosjan, bezimiennych Rosjan. Nic innego dla nas niema i żadnej nadziei, chyba...
— Chyba co?
— Chyba że ci wszyscy z nazwiskami znikną ze świata — dokończyła, mrugając powiekami i sznurując usta.
— Łatwiej mi przyjdzie nazywać panią Teklą, jak mi to pani każe — rzekł Razumow — jeżeli pani sama zechce mi mówić po imieniu — Cyryl mi na imię — skoro nam się zdarzy rozmawiać tak spokojnie, we dwoje...
I powiedział sobie:
— To jest istota, która musi niezmiernie lękać się świata, jeżeli dotąd nie uciekła z takiego położenia.
Ale nasunęła mu się uwaga, że sam fakt opuszczenia