Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 259.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkiego męża podałby ją w podejrzenie. Nie znalazłaby nigdzie opieki i poparcia.
Postąpiła z nim parę kroków, wciąż mrugając powiekami i kołysząc zlekka kota w objęciach.
— Tak; tylko my we dwoje. Zupełnie jak z moim biednym Andrzejem, tylko on był umierający, te bydlęta urzędnicy go zabili — a pan... pan jest silny. Sam zabijasz te potwory. Spełniłeś wielki czyn. Sam Piotr Iwanowicz musi mieć dla ciebie uznanie. A więc, nie zapomnij pan o mnie, zwłaszcza, jeżeli będzie pan wracał do Rosji, żeby tam działać. Mogłabym pojechać za panem, przewieźć co byłoby potrzeba... oczywiście zdaleka. Albo mogłabym czatować na ulicy godzinami — w śnieg czy w deszcz, tak, mogłabym, bodajby cały dzień. Albo mogłabym pisać za pana jakie niebezpieczne dokumenty, zlecenia, listy nazwisk, by w razie niepowodzenia pismo nie skompromitowało pana. A gdyby mnie złapali, to i tak nie potrzebowałby się pan niczego obawiać. My, kobiety, nie tak łatwo dajemy się zastraszyć bólowi. Słyszałam Piotra Iwanowicza mówiącego, że to dzięki naszym niewrażliwym nerwom, czy coś takiego. I to jest prawda. Jesteśmy wytrzymalsze. Jabym sobie prędzej odgryzła język i wypluła go na nich. A co mi po mowie. Ktoby tam dbał o to, co powiedzieć mogę. Odkąd zamknęłam oczy memu biednemu Andrzejowi, nie spotkałam człowieka, któryby się zatroszczył o dźwięk mego głosu. I do pana nie odezwałabym się także, gdyby pan od pierwszej bytności tutaj nie był dla mnie taki grzeczny. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie powiedzieć o panu tej ślicznej, kochanej panience. Ach! jaka to urocza istota! I taka silna. Odrazu się to widzi. Jeżeli ma pan Boga w sercu, nie przyprowadzaj jej tutaj. Do widzenia!