Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 270.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cierpisz, Razumowie — wymówiła niskim, poufnym głosem.
— Co za niedorzeczność! — sarknął Razumow, patrząc jej prosto w oczy. — Ale teraz, gdy o tem myślę, nie jestem pewny, czy wpływ jednej przynajmniej kobiety nie zdoła go dosięgnąć. Pani de S.— mianowicie. Dawniej zmarłych zostawiano w spokoju, ale teraz, pokazuje się, że są na zawołanie jakiejś starej czarownicy. My, rewolucjoniści, czynimy nadzwyczajne odkrycia. Co prawda, nie są one właściwie nasze własne. My nic swego własnego nie mamy. Ale wszak przyjaciółka Piotra Iwanowicza mogłaby zaspokoić pani kobiecą ciekawość. Niech wywoła dla pani jego ducha — żartował, jak człowiek tłumiący w sobie ból.
Jej skupiona twarz rozpogodziła się; rzekła z pewnem znaczeniem:
— Miejmy nadzieję, że zamiast duchami, poczęstuje nas herbatą. Ale to bynajmniej pewne nie jest. Jestem zmęczona, Razumowie.
— Pani zmęczona! Co za wyznanie! Ale co się tyczy herbaty — to była i ja jej dostałem. Jeśli pani pospieszy za Jakowliczem, zamiast tracić czas z takim niedowiarkiem jak ja, to może znajdzie pani jej cień — tylko zimny cień, błąkający się jeszcze w świątyni. Ale żeby pani była zmęczoną, w to prawie uwierzyć nie mogę. Nam tego nie wolno. Nie powinniśmy. Nie możemy przyznawać się do tego. Któregoś dnia czytałem w jakimś dzienniku alarmujący artykuł o niezmordowanej działalności partji rewolucyjnej. To wywołuje wrażenie. To nasz prestiż!
— Ciągle tylko szydzi — wymówiła kobieta w karmazynowej bluzce, jak gdyby odwołując się spokojnie do kogoś trzeciego, ale jej czarne oczy nie schodziły z twarzy