Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 274.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Znikąd. Spytałem tak sobie. A może przez męską płochość, jeżeli to się pani podoba?
— Wcale mi się nie podoba — odparła. — Teraz nie czas na płochość. O co ty rozbijasz serce? A może grasz tylko jakąś rolę?
Razumow uczuł na sobie badawczość tej kobiety, jakby jakieś fizyczne dotknięcie, jak rękę, kładącą się lekko na jego ramieniu. I doznał w tej chwili tajemniczego wrażenia, że ta ręka chce go ująć silniej. Uzbroił się więc w odporność, aby to znieść, nie zdradzając się.
— Rolę — powtórzył, ukazując jej swój niewzruszony profil. — Muszę ją grać bardzo źle, skoro się pani na tem poznała.
Patrzyła na niego z czołem ściągniętem w prostopadłe fałdy, podczas gdy jej czarne, cienkie brwi rozbiegły się wgórze jak różki owada. On zaś dodał ledwo dosłyszalnie:
— Pani się myli. Nie gram jej bardziej niż reszta z nas.
— Któż ją gra? — sarknęła.
— Kto? Wszyscy — rzekł niecierpliwie. — Pani jest materjalistką, nieprawdaż?
— Ech! mój drogi. Wyrosłam z tych wszystkich bredni.
— Ale pani musi pamiętać określenie Cabanisa: „Człowiek jest trawiącem naczyniem“. Otóż wyobrażam sobie...
— Pluję na niego.
— Co? Na Cabanisa? Bardzo dobrze. Ale nie może pani zapoznawać doniosłości dobrego trawienia. Radość życia — pani zna radość życia? — zależy od zdrowego żołądka, podczas gdy złe trawienie skłania nas do sceptycyzmu, pielęgnuje czarne urojenia i myśli o śmierci. To