Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 280.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Skręciłem w boczną uliczkę, wie pani — ciągnął dalej niedbale i umilkł, jak gdyby nie warto było mówić o tem. Potem przypomniał sobie inny szczegół i rzucił go jej, jak pogardliwą jałmużnę dla jej ciekawości.
— Ogarnęła mnie chęć położyć się tam i zasnąć.
Mlasnęła językiem na ten objaw, istotnie, bardzo tem uderzona. Poczem:
— A notatnik! Ten zdumiewający notatnik. Przecież nie powie mi pan, że go przedtem włożyłeś do kieszeni! — wykrzyknęła.
Razumow drgnął, co mogło być oznaką zniecierpliwienia.
— Poszedłem do domu. Prosto do domu — rzekł wyraźnie.
— Co za zimna krew! Odważył się pan?
— Czemu nie? Upewniam panią, że byłem zupełnie spokojny. Ha! Spokojniejszy może niż w tej chwili.
— Wolę pana takim, jakim teraz jesteś, panie Razumow, niż kiedy szydzisz i bryzgasz goryczą. I nikt w domu nie widział, jak pan wracał? Mogło się to wydać dziwnem.
— Nikt — odpowiedział Razumow stanowczo. — Ani stróż, ani gospodyni, ani dziewczyna — nikogo nie było. Wsunąłem się do domu, jak cień! Ranek był mroczny. Schody ciemne. Wśliznąłem się jak widmo. Przeznaczenie? Szczęście? Jak pani myśli?
— Widzę to! — Oczy rewolucjonistki błysnęły posępnie. — No, a potem, zastanowił się pan...
Razumow miał już wszystko ułożone w głowie.
— Nie. Spojrzałem na zegarek, skoro pani chce wiedzieć, i przekonałem się, że jeszcze zdążę. Wziąłem ów notatnik i zbiegłem ze schodów na palcach. Wsłuchiwała się pani kiedy w odgłos kroków człowieka, zbiegającego na