Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 282.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

niach tamtych głupców. Pomyśleć tylko o tym głodnym, zbiedzonym idjocie, dostarczającym ciekawości rewolucyjnych zbiegów tak nawskroś fantastycznego szczegółu! Ocenił go, jako nie przedstawiający żadnego niebezpieczeństwa dla niego. Wprost przeciwnie. W takim stanie rzeczy była to raczej okoliczność pomyślna; rodzaj smutnego szczęścia, które należało przyjąć z odpowiednią ostrożnością.
— A jednak, panie Razumow — przemówił zamyślony głos kobiety, — nie wygląda pan, jak człowiek szczęśliwy.
Podniosła na niego oczy ze wznowionem zajęciem.
— Więc to się tak odbyło. Dokonawszy swego, odszedł pan poprostu i wrócił do siebie. Takie rzeczy udają się czasem. Zapewne było już naprzód ułożone pomiędzy wami, że potem każdy pójdzie w swoją stronę.
Razumow zachował poważny wyraz twarzy i ostrożność w słowach.
— A cóż lepszego mogliśmy zrobić? — zapytał spokojnie. W każdym razie — dodał, poczekawszy chwilę — nie zastanawialiśmy się nigdy bardzo nad tem, co będzie potem. Nie nakreśliliśmy sobie żadnego planu postępowania. To się jakoś samo przez się rozumiało.
Skinęła kilkakrotnie głową z uznaniem.
— Pan, oczywiście, chciał pozostać w Rosji?
— W samym Petersburgu — poprawił Razumow z naciskiem. — To była jedyna bezpieczna droga dla mnie. A, co więcej, nie miałem gdzie się udać.
— Tak! Tak! Wiem. Oczywiście. A tamten — ten nadzwyczajny Haldin, zjawiający się tylko poto, by go żałowano — nie wie pan, co on zamierzał?
Razumow przewidywał, że wcześniej lub później usłyszy to pytanie. Podniósł zlekka rękę i opuścił ją beznadziejnie wzdłuż ciała — nic więcej.