Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 296.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rozmawiał z wieloma z pomiędzy nich — a był to jeden z tych olbrzymich domów, w których gnieździ się hańba i nędza.
Zofja Antonowna nie potrzebowała rozwodzić się nad charakterem tego domu. Razumow ujrzał wyraźnie wznoszący się poza jej plecami wielki, murowany budynek, przesłonięty płatkami śniegu, z długim rzędem okien jadłodajni, błyszczących tłusto tuż przy ścianie. Widmo tej nocy prześladowało go. Zwrócił się przeciwko niemu z wściekłością i znużeniem.
— Czy nieboszczyk Haldin nie wspominał ci kiedy o tym domu? przerwała nagle Zofja Antonowna.
— Tak — Razumow dając tę odpowiedź, zastanowił się, czy nie wpadł w pułapkę. Ale to ciągłe okłamywanie tych ludzi było czemś tak upokarzającem, że prawdopodobnie nie byłby powiedział: nie. — Raz mi coś wspomniał — dodał, jak gdyby usiłując przypomnieć sobie. — Bywał tam u robotników.
— Właśnie.
Zofja Antonowna triumfowała. Jej korespondent dowiedział się o tem zupełnie przypadkowo w rozmowie z mieszkańcami domu, zaprzyjaźniwszy się z robotnikiem, który zajmował tam izbę. Opisali mu dokładnie powierzchowność Haldina. Mówił im krzepiące słowa nadziei w ich nędzy. „Przychodził nieregularnie, ale bardzo często i“ — pisał ów korespondent — „czasami spędzał noc w tym domu, śpiąc, jak mi się zdawało, w stajni, znajdującej się w drugiem podwórzu“. Zapamiętaj to, Razumowie. W stajni.
— Tak. Na słomie. Był to zapewne najczyściejszy kąt w całym domu — zauważył Razumow i mimowoli uśmiechnął się, choć w duszy miał piekło.