Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 302.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, tak. Co do tego nie może być wątpliwości. Mój korespondent znał tak dobrze powierzchowność Haldina jak twoją — powiedziała rewolucjonistka stanowczo.
— To z pewnością ten czerwononosy student — rzekł sobie Razumow z rozbudzonym na nowo niepokojem.
Czy też jego własna bytność w tym przeklętym domu przeszła niepostrzeżenie? Było to możliwe. Jednak było mało prawdopodobne. Stanowiła ona przecież odpowiedni pokarm dla pospolitych plotek, jakie ten chudeusz zbierał. Jednakże list nic o tem nie wspominał. Chyba, że Zofja Antonowna zataiła przed nim ten szczegół. A jeżeli zataiła, to — dlaczego? Jeżeli tamten głodomór, posiadający taki talent poznawania ludzi z opisu, nie wyszperał tego jeszcze, to tylko do czasu. Wyszpera niewątpliwie i pospieszy napisać drugi list — a wtedy!
Pomimo całego opanowania swego temperamentu, karmionego nienawiścią i pogardą, Razumow zadrżał w duchu. Nie był to pospolity strach, lecz rodzaj niesmaku, że w jakikolwiek sposób ci ludzie się nim posługują. A dołączyła się do tego jakaś przesądna obawa. Teraz, gdy jego położenie stało się pewniejszem dzięki ich własnej głupocie, kosztem Ziemianicza, uczuł potrzebę zupełnego bezpieczeństwa, aby nie być zmuszonym ciągle kłamać, aby móc obracać się pośród nich milcząc, słuchając, nieprzenikniony jak samo przeznaczenie ich zbrodni i głupoty. Czy ten przywilej był już jego własnością? Czy jeszcze nie? Czy nigdy nią nie będzie?
— A więc, Zofjo Antonowno — zaczął, a jego ociąganie się było o tyle szczerem, że niesporo mu było rozstawać się z nią, nie wypróbowawszy jej szczerości pytaniem, na które w żaden sposób nie mógł się zdobyć — a więc, Zofjo Antonowno, skoro tak jest, to — —