Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 306.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Och! Opisał go właściciel szynku. Jakiś hardy, smagły młodzieniec w studenckim płaszczu wpadł, zapytał o Ziemianicza, zbił go niemiłosiernie i wyleciał ze stajni, nie rzekłszy słowa, pozostawiając szynkarza oniemiałego ze zdziwienia.
— Czy i ten szynkarz wierzy także, że to był djabeł?
— Tego nie umiem powiedzieć. Podobno okazał się bardzo wstrzemięźliwym na tym punkcie. Ci szynkarze to przeważnie skończone łotry. Myślę, że wie o tem więcej, niż ktokolwiek.
— A jakie jest zdanie pani o tem, Zofjo Antonowno? — zapytał Razumow tonem wielkiego zainteresowania. — Pani i jej korespondenta, który tam jest na miejscu.
— Zgadzam się z nim. Zapewne jakiś przebrany wyżeł policyjny. Któż inny mógłby zbić tak nielitościwie bezbronnego człowieka? Zresztą, jeżeli tego dnia węszyli za każdym śladem dawnym czy nowym, to zapewne chcieli mieć Ziemianicza pod ręką dla wskazówek, lub sprawdzenia tożsamości, albo ja wiem. Posłali po niego jakiegoś łotra wywiadowcę, a ten, rozzłoszczony, że go zastał pijanym, połamał na jego żebrach widły stajenne. A później, gdy im poszukiwana zwierzyna wpadła w ręce, już się o tego chłopa nie troszczono.
Takie były ostatnie słowa rewolucjonistki w tej rozmowie, tak bliskie prawdy, a tak daleko odbiegające od niej w swem prawdopodobieństwie myśli i wniosków, jakby dla stwierdzenia raz jeszcze niezwyciężonej natury ludzkich pomyłek, jakby dla ukazania na jedno mgnienie oka najgłębszego dna samooszukiwania się. Razumow, pożegnawszy Zofję Antonownę, wyszedł za bramę, przeszedł wpoprzek gościniec i, wstąpiwszy na małe molo parowcowe, oparł się o barjerę.