Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 309.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż to? Czy i ja także wpadłem w mistycyzm? Spokojniejszy był niż kiedykolwiek. Odwróciwszy się, oparł się wygodnie plecami o barjerę.
— Wszystko to składa się wprost cudownie — myślał w dalszym ciągu. — Los mojego rzekomego wspólnika nie przyćmiewa już świetności przypisywanego mi czynu. Zawdzięczam to mistycznemu Ziemianiczowi. Los przysłużył mi się w sposób nieprawdopodobny. Nie potrzebuję już kłamać! Należy tylko słuchać i baczyć, by pogarda nie wzięła we mnie góry nad przezornością.
Westchnął, skrzyżował ręce, zwiesił podbródek na piersi; długi czas minął, nim ocknął się, przypomniawszy sobie, że ma coś ważnego do spełnienia tego dnia. Coby to było, nie mógł sobie natychmiast uprzytomnić, lecz nie wysilał pamięci, bo miał jakąś mętną świadomość, że przypomni sobie niebawem.
Uszedł nie więcej niż ze sto jardów ku miastu, gdy zwolnił kroku i prawie się wzdrygnął na widok postaci, zdążającej w przeciwnym kierunku, udrapowanej w płaszcz, w miękkim kapeluszu o szerokich kresach, malowniczej ale drobnej, jak gdyby widzianej przez drugi koniec lornetki teatralnej. Niepodobieństwem było uniknąć tego maleńkiego człowieka, bo nie było gdzie się cofnąć!
— Jeszcze jeden idący na to tajemnicze zebranie — pomyślał Razumow. Nie omylił się w swem przypuszczeniu, tylko że ten jeden, w przeciwieństwie do tamtych, przybyłych zdaleka, był mu osobiście znany. Miał nadzieję wyminąć go, poprzestając na ukłonie, ale niesposób było udać, że się nie widzi chudej, włosami porośniętej rączki, wyciągającej się przyjacielsko z pomiędzy fałd płaszcza, zarzuconego na ramię z hiszpańska pomimo bardzo ciepłego dnia.
— Jak się miewa Herr Razumow — zabrzmiało po