Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 336.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Haldina Razumow widywał się na różnych prywatnych zebraniach; wysoki młodzieniec o spokojnem obejściu i przyjemnym głosie.
Poznawszy ten głos, pytający z przedpokoju: „Czy można wejść?“, Razumow zerwał się z sofy, na której siedział bezczynnie.
„Może przychodzi zasztyletować mnie?“ pomyślał sardonicznie i, nałożywszy zieloną przepaskę na lewe oko, rzekł surowo:
— Proszę.
Tamten wszedł zakłopotany, przepraszając za najście.
— Nie pokazywaliście się, kolego, od kilku dni, więc pomyślałem... — Zakaszlał. — Oko lepiej?
— Znacznie lepiej.
— To dobrze. Nie będę zajmował koledze czasu. Ale widzi kolega, ja — to jest my — w każdym razie ja, podjąłem się ostrzec cię, Cyrylu Sidorowiczu, że może łudzisz się co do twego bezpieczeństwa.
Razumow siedział z głową opartą na ręku, kryjąc w ten sposób i drugie oko.
— Mnie się to również zdaje.
— W takim razie w porządku. Teraz wszystko wydaje się spokojne, ale ci ludzie przygotowują jakieś srogie ogólne represje. To nie ulega wątpliwości. Ale nie to przyszedłem powiedzieć.
Przysunął się z krzesłem i zniżył głos.
— Obawiamy się, że... zaaresztują was niedługo.
Jakiś pisarzyna w sekretarjacie podsłuchał urywek pewnej rozmowy i zerknął na pewien raport. Tego nie można było lekceważyć.
Razumow zaśmiał się zlekka, co zaniepokoiło jego gościa.