Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 346.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

która w ostatnich czasach stała się u niej rodzajem bolesnego marzycielstwa.
Osądziłem, że owo światło w oknie upoważniało mnie dostatecznie do zastukania we drzwi. Widocznie jeszcze nie udały się na spoczynek. Lękałem się tylko, żeby nie zastać gości — rodaków. Pewien stary emeryt rosyjski zachodził tam czasem wieczorami. Był niewysłowienie nudny i przygnębiał samym swym widokiem. Sądzę, że te panie znosiły jego częste odwiedziny przez pamięć dawnej przyjaźni z Haldinem ojcem, czy coś podobnego. Postanowiłem więc, że jeżeli go zastanę ględzącego cichym głosem, ulotnię się po kilku minutach.
Zdziwiło mnie, że drzwi otworzyły się, zanim zdążyłem zadzwonić. Zobaczyłem przed sobą pannę Haldin w kapeluszu i żakiecie, widocznie przygotowaną do wyjścia. O tej godzinie? Po doktora może?
Jej powitalny wykrzyknik uspokoił mnie. Dźwięczał w taki sposób, jak gdybym właśnie był tym, którego pragnęła zobaczyć. To mnie zaciekawiło. Wszedłem, a wierna stara Anna, służąca Niemka, zamknęła za mną drzwi, nie odeszła jednak. Została w pobliżu, jak gdyby czekając, żeby mnie wypuścić. Jakoż, okazało się, że panna Haldin miała wyjść po mnie.
Powiedziała mi to z bardzo niezwykłym u niej pośpiechem. Pomimo spóźnionej pory wybierała się do pani Ziegler, wdowy po uczonym profesorze, wielkim moim przyjacielu, która po śmierci męża odnajęła mi trzy pokoje ze swego obszernego i pięknego apartamentu z osobnem wejściem z sieni. Trwało to już od dziesięciu lat zgórą. Usłyszawszy to, rzekłem, że bardzo rad jestem z tego zamiaru...
Panna Haldin jednak nie zapraszała mnie do saloniku