Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 353.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

że nie ośmieli się wyrzucić mnie za drzwi. A o to mi tylko chodziło.
— Pozwoli pani podać sobie ramię? — spytałem.
Przyjęła je w milczeniu i wkrótce znaleźliśmy się w jasno oświetlonym hallu hotelowym, gdzie kręciło się dużo osób.
— Mógłbym pójść równie dobrze bez pani na górę — rzekłem.
— Nie chcę zostać tu sama — odparła cichym głosem. — Pójdę także.
Poprowadziłem ją więc do windy. Na najwyższem piętrze windziarz wskazał nam drogę:
— Na prawo; w samym końcu korytarza.
Ściany były białe; dywan czerwony; światła elektryczne płonęły w obfitości, a pustka, cisza, mnóstwo jednakowych drzwi, pozamykanych i ponumerowanych, sprawiały wrażenie jakiegoś zbytkownego zakładu karnego, o systemie celkowym. Tu, pod samym dachem tego olbrzymiego schroniska podróżnych, nie dochodził żaden odgłos; karmazynowy filc tłumił całkowicie nasze kroki. Szliśmy prędko, nie patrząc na siebie, aż znaleźliśmy się przed ostatniemi drzwiami tego długiego korytarza. Wówczas oczy nasze spotkały się i staliśmy tak przez chwilę, nadstawiając ucha na dochodzący z wewnątrz słaby szmer zmieszanych głosów.
— Przypuszczam, że to tu — szepnąłem niepotrzebnie. Zobaczyłem, że usta panny Haldin poruszyły się bezdźwięcznie, a gdy zapukałem dość ostro, szmer głosów wewnątrz ustał. Głębokie milczenie panowało przez kilka sekund, poczem drzwi otwarły się raptem i stanęła w nich niska, czarnooka kobieta, w czerwonej bluzce i z wielką obfitością białych prawie włosów, upiętych niedbale, w do-