Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 359.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili milczenia panna Haldin dodała:
— Byłam tak wzruszona tem, co tak niespodzianie usłyszałam, że poprostu nie mogłam się odezwać do pana wcześniej... Człowiek z ludu... Och! nasz biedny lud!
Zwolniła kroku i szła jakby nagle wyczerpana, ze spuszczoną głową. Z okien gmachu o tarasach i balkonach dolatywały banalne dźwięki muzyki hotelowej. Przed niskim, lichym portykiem kasyna dwóch czerwonych posłańców odcinało się w świetle lamp elektrycznych z jakimś tanim, prowincjonalnym szykiem, a pustka bulwarów i rzeki tchnęła obłudną zacnością i niewysłowioną nudą.
Uważałem za rzecz pewną, że dowiedziała się, jaki jest adres Razumowa, towarzyszyłem jej więc, nie pytając, dokąd idziemy. Na moście Mont Blanc, gdzie parę ciemnych postaci ginęło w szerokiej i długiej perspektywie, obramowanej światłami, panna Haldin rzekła:
— To niedaleko naszego domu. Tak mi się też zdawało. Adres jest Rue de Carouge. Zdaje mi się, że to będzie jeden z tych wielkich domów, świeżo zbudowanych dla rzemieślników.
Wzięła mnie poufale pod rękę i przyśpieszyła kroku. Było coś pierwotnego w naszem postępowaniu. Nie pomyśleliśmy o sposobach cywilizacji. Zapóźniony tramwaj przejechał koło nas; dorożki stały rzędem pod parkanami ogrodów, a nam nie przyszło do głowy skorzystać z którego z tych sposobów lokomocji... Pochłaniała ją zapewne jedna wyłącznie myśl; a co do mnie... tak ufnie wzięła mnie pod rękę... Gdy wstępowaliśmy po lekkiej pochyłości Corraterie, wszystkie sklepy były już pozamykane i w żadnem oknie nie świeciło się (jak gdyby wszystka handlująca tu ludność uciekła gdzieś z końcem dnia); panna Haldin rzekła, jakby na próbę: