Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 362.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

giego brzegu, nad którym wisiała straszliwa czarność brzemiennej burzą chmury, jakieś samotne, mętne światło zdawało się patrzeć na nas znużonem spojrzeniem. Gdy doszliśmy do mostu, rzekłem:
— Wracajmy lepiej.
Chudy właściciel sklepu ślęczał wciąż nad rozłożonym na ladzie dziennikiem. Gdy zajrzałem, podniósł tylko głowę i wstrząsnął nią przecząco, sznurując usta. Wróciłem do czekającej nazewnątrz panny Haldin i poszliśmy szybkim krokiem. Panna Haldin nadmieniła, że jutro raniutko pośle Annę z listem. Uszanowałem jej małomówność, sądząc, że milczenie będzie może najlepszym sposobem okazania mego współczucia.
Nawpół wiejska uliczka, jaką szliśmy zpowrotem, zmieniła się stopniowo na zwykłą miejską jezdnię, szeroką i pustą. Spotkaliśmy zaledwie paru zapóźnionych przechodniów i droga wydawała się nieskończoną, ponieważ naturalny niepokój mojej towarzyszki i mnie się udzielił. Nareszcie weszliśmy na Boulevard des Philisophes bardziej szeroki, bardziej pusty, bardziej obumarły, istne upostaciowanie drzemiącej praworządności. Ujrzawszy dwa oświetlone okna, bardzo widoczne zdaleka, wyobrażałem sobie panią Haldin siedzącą w fotelu, udręczoną tem straszliwem oczekiwaniem, pozostającą pod złym urokiem despotyzmu — biedną ofiarę tyranji i rewolucji. A był to widok okrutny i niedorzeczny.


III

— Wstąpi pan na chwilę? — rzekła Natalja Haldin. Wymawiałem się spóźnioną porą. Ale ona nalegała:
— Mama pana tak lubi.