Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 369.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pomyślał i uczuł, że mu się robi słabo. Od poprzedniego dnia nie miał w ustach nic pożywnego, ale nie był w stanie zastanawiać się nad przyczynami swego osłabienia. Chciał wziąć kapelusz i odejść, powiedziawszy tylko parę słów koniecznych, ale panna Haldin uprzedziła go, zamykając szybko drzwi. Zwrócił się ku niej, nie podnosząc oczu, biernie, jakby się poruszyło piórko w rozchybotanem powietrzu. W chwilę potem ona wróciła na dawne miejsce, a on znów obrócił się za nią, tak że znaleźli się znów na poprzednich odnośnie do siebie pozycjach.
— Tak, tak — rzekła pospiesznie pana Haldin. — Jestem panu bardzo wdzięczna, Cyrylu Sidorowiczu, że pan przyszedł zaraz... Tylko byłabym wolała... Czy mama powiedziała panu?
— Ciekawym co mogłaby mi powiedzieć, czegobym już przedtem nie wiedział? — rzekł, widocznie sam do siebie, ale całkiem wyraźnie. — Bo ja to zawsze wiedziałem — dodał głośniej, jakby z rozpaczą.
Zwiesił głowę. Miał tak silne poczucie obecności Natalji Haldin, że sam widok jej sprawiał mu ulgę. To ona prześladowała go teraz. Cierpiał to prześladowanie od chwili, gdy ukazała mu się nagle w ogrodzie willi Borel, z wyciągniętą ręką i imieniem swego brata na ustach... W przedpokoju, na ścianie przy drzwiach, znajdował się szereg wieszaków, a przy ścianie przeciwległej stał mały, ciemny stoliczek i krzesło. Obicie było całkiem białe w jakiś nikły deseń! Światło lampy elektrycznej, wysoko pod sufitem umieszczonej, oświetlało jaskrawo ten czworobok bez cieni o nagich kątach; była to zaiste dziwna widownia tego ponurego dramatu.
— Co pan przez to rozumie? — zapytała panna Haldin. — Co wiedział pan zawsze?