Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 370.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Podniósł twarz bladą, napiętnowaną niewysłowionem cierpieniem. Dziwny wyraz jego oczu, pełnych jakby tępego uporu, który musiał uderzać i dziwić każdego, kto z nim rozmawiał, zaczął ustępować. Było to tak, jak gdyby odzyskiwał przytomność w zbudzonem poczuciu tej cudownej harmonji rysów, kształtów, spojrzeń i głosu, co czyniło ze stojącej przed nim dziewczyny istotę tak rzadką, tak odrębną, tak przerastającą, że tak powiem, zwykle pojęcie piękności. Patrzył na nią tak długo, aż się zaczerwieniła lekko.
— Co pan takiego wiedział? — powtórzyła machinalnie.
Tym razem zdobył się na uśmiech.
— Doprawdy, gdyby nie parę słów powitania, mógłbym wątpić, czy matka pani zauważyła wogóle moją obecność. Rozumie pani?
Natalja Haldin skinęła głową; ręce jej, zwieszone wzdłuż ciała, poruszyły się zlekka.
— Tak. To przecież serce się rozdziera. Nie uroniła dotąd ani jednej łzy. Ani jednej.
— Ani jednej łzy! A pani, Nataljo Wiktorowno? Czy pani mogła płakać?
— Tak. Mogłam. A przytem, jestem jeszcze dość młodą, Cyrylu Sidorowiczu, żeby wierzyć w przyszłość. Ale gdy widzę mamę tak straszliwie zrozpaczoną, zapominam prawie o wszystkiem. I zapytuję samą siebie, czy mam być z tego dumną, czy tylko zrezygnowaną. Tyle osób nas odwiedza. Zupełnie obcy ludzie pisali do nas z zapytaniem, czy mogą przyjść złożyć swoje uszanowanie. Niepodobieństwem było zamykać drzwi przed nimi na zawsze... Pan wie, że sam Piotr Iwanowicz... O! tak; okazano nam dużo współczucia... ale byli tacy, którzy otwarcie radowali się z jego śmierci. A potem, gdy zostawałam sama z moją biedną