Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 371.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

matką, wszystko to wydawało mi się takiem marnem, tak nie wartem ceny, jaką ona za to płaciła. Ale skoro tylko dowiedziałam się, że pan przyjechał do Genewy, Cyrylu Sidorowiczu, uczułam, że jest pan jedyną istotą, która mi może dopomóc — —
— W pocieszaniu zbolałej matki? — Tak! — przerwał w taki sposób, że otworzyła szeroko swe jasne, ufne oczy. — Tylko tu zachodzi kwestja odpowiedniości. Czy pani pomyślała o tem?
Mówił głosem zdyszanym, stanowiącym sprzeczność z potwornem szyderstwem w jego intencji.
— Dlaczego? — szepnęła Natalja Haldin z uczuciem. — Któż mógłby być odpowiedniejszym niż pan?
Uczynił konwulsyjny ruch rozdrażnienia, ale pohamował się.
— Czyżby? I to z chwilą gdy usłyszała pani, że jestem w Genewie, i nawet nie widząc mnie? Jest to ponownym dowodem tego zaufania, któremu...
I nagle głos jego się zmienił, stał się bardziej przenikliwym, oderwanym.
— Ludzie są istotami upośledzonemi, Nataljo Wiktorowno. Nie mają ani intuicji, ani odczucia. Aby móc mówić tak, jak potrzeba, zrozpaczonej matce o jej utraconym synu, trzeba mieć jakieś doświadczenie w tym względzie; jakieś pojęcie o uczuciach synowskich. A ja go nie mam, jeżeli pani chce wiedzieć całą prawdę. Nadzieje pani mają do czynienia z „piersią nie ogrzaną żadnem przywiązaniem“, jak powiada poeta... To nie znaczy, że ta pierś jest nieczuła — dodał ciszej.
— Jestem pewna, że pan ma tkliwe serce — rzekła panna Haldin miękko.
— Nie. Nie jest tak twarde, jak kamień — ciągnął da-