Strona:PL Joseph Conrad-W oczach Zachodu 375.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

paszczenia się w sprawach rewolucyjnych, nie był ślepym. I oto przejrzał nakoniec; epoka wstrzemięźliwości skończyła się. Nie mogłem tłumaczyć sobie inaczej znaczenia tych jego odwiedzin o tak późnej porze, boć przecie nie było nic pilnego w tem co miał powiedzieć. Prawdziwa przyczyna stała mi się jasną: poznał, że potrzebuje jej, a ona doświadczała tego samego uczucia. Po raz drugi widziałem ich razem i czułem, że gdy się znowu spotkają, już mnie pomiędzy nimi nie będzie. Zapomniany czy nie, przestanę istnieć dla tych dwojga młodych.
Uczyniłem to odkrycie w ciągu paru minut. A przez ten czas Natalja opowiadała Razumowowi zwięźle o naszych wędrówkach z jednego końca Genewy na drugi. Mówiąc, podniosła ręce nad głowę, by odwiązać welon, i ruch ten odsłonił na chwilę czarujący wdzięk jej młodzieńczej postaci, przybranej w najskromniejszą żałobę. W przezroczystym cieniu, jaki rondo kapelusza rzucało na jej twarzyczkę, szare oczy błyszczały nęcąco. Głos o niekobiecem a jednak prześlicznem brzmieniu był spokojny; mówiła szybko, szczerze, bez najlżejszego zakłopotania. Gdy usprawiedliwiała swój postępek umysłowym stanem matki, kurcz bólu zmącił szlachetnie ufną harmonję jej rysów. On zaś, stojąc ze spuszczonemi oczyma, wyglądał, jak ktoś, kto słucha raczej muzyki niż mowy. A gdy skończyła, zdawał się słuchać jeszcze nieruchomo, jak pod urokiem cudnej jakiejś melodji. Ocknął się jednak, mrucząc:
— Tak, tak. Nie uroniła ani jednej łzy. Zdawała się nie słyszeć tego, co mówiłem. Mogłem mówić, cobym tylko chciał. Wyglądała, jakby już nie należała do tego świata.
Panna Haldin westchnęła głęboko. Głos jej załamał się.
— Ach! pan nawet nie wie, jak z nią już źle! Ona teraz spodziewa się, że go zobaczy!