Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

człowieka wszelkich skrupułów w stosunku do idej. Jego surowy, bezwzględny optymizm jest mi wstrętny dla groźby fanatyzmu i nietolerancji, którą zawiera. Należałoby oczywiście zbyć te sprawy uśmiechem; lecz nieudolny ze mnie esteta i nie lepszy filozof. Wszelkie pretensje do wyjątkowej sprawiedliwości budzą we mnie tę pogardę i gniew, od których filozoficzny duch powinien być wolny...
Zdaje się że, chcąc utrzymać ton konwersacyjny, odbiegłem niepotrzebnie od przedmiotu. Nie posiadałem nigdy w pełni sztuki rozmowy — tej sztuki, która, jak słyszałem, uchodzi obecnie za przepadłą. W mych młodych latach — latach co kształtują przyzwyczajenia i charakter człowieka — obcowałem najczęściej z długotrwałem milczeniem. Głosy, które je przerywały, nie miały nic wspólnego z konwersacją. Bynajmniej. Więc nie nabrałem tego nawyku. Ale dygresje nie rażą zbytnio w tej książce, choć jej to wytykano — zarówno jak i lekceważenie chronologicznego porządku (co już samo w sobie jest zbrodnią), oraz niezwykłą formę (co jest nieprzyzwoitością). Zapowiedziano mi surowo, że czytelnicy odniosą się niechętnie do bezceremonjalnego charakteru mych wspomnień. „Jakże mi przykro!“ zapewniałem łagodnie. „Czyż mogłem zacząć od sakramentalnych słów: urodziłem się takiego to a takiego dnia, w takiej to a takiej miejscowości? Jest to miejscowość bardzo odległa, co pozbawiłoby wszelkiej wagi moje zeznanie. Nie przeżywałem nadzwyczajnych przygód, którebym mógł kolejno opowiadać. Nie znałem wybitnych ludzi, o którychbym mógł wygłaszać banalne uwagi. Nie byłem zamieszany w wielkie lub skandaliczne sprawy. Te kartki są tylko krótkim psychologicznym dokumentem