mej zdolności do porania się z rzeczywistością morskiego życia. Ów człowiek wraz ze swem otoczeniem towarzyszył mi nieustannie od chwili gdy powróciłem ze wschodnich wód, na jakieś cztery lata przed dniem, o którym mówię.
We frontowym salonie umeblowanych pokoi, wychodzących na skwer w Pimlico, wspomnienia te odżyły we mnie po raz pierwszy z przejmującą wyrazistością, obcą mym dawnym, rzeczywistym stosunkom z Almayerem. Pozwoliłem sobie wówczas na długi pobyt na lądzie, a że potrzebowałem zapełnić czemś ranki, Almayer (ten dawny znajomy) przybył mi szlachetnie z pomocą. Wkrótce, jak wypadało, żona jego i córka zasiadły wślad za nim u mego stołu, a potem zjawiła się i reszta kompanji z nad Pantai, bogata w słowa i gesty. Szanowna moja gospodyni nic nie wiedziała, że miałem zwyczaj urządzać zaraz po śniadaniu ożywione przyjęcia dla Malajów, Arabów i metysów. Nie domagali się głośno mej uwagi. Przychodzili z niemą, nieodpartą prośbą — i stwierdzam na tem miejscu, że owa prośba nie zwracała się do mego samolubstwa czy też próżności. Wydaje mi się teraz, iż był to apel do mego sumienia; bo dlaczegoby pamięć o istotach, które wiodły w mych oczach skromne życie skąpane w słońcu, dlaczegożby ta pamięć żądała dla siebie wyrazu pod postacią powieści, jeśli nie na podstawie owego tajemniczego koleżeństwa w nadziei i trwodze, koleżeństwa, które jednoczy wszystkich mieszkańców tej ziemi?
Nie witałem mych gości z gwałtownem uniesieniem, niby posłów niosących dary bogactwa lub sławy. Nie nawiedziła mnie wizja drukowanej książki, gdy siedziałem, pisząc, u stołu, w podupadłej części Bel-
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.