Zobowiązałem się święcie do odbycia przynajmniej dwóch podróży i w takich oto okolicznościach zaczęła się moja służba, która miała być mym ostatnim związkiem z okrętem. W rezultacie ani jedna podróż nie doszła do skutku. Może wypełnił się w ten sposób wyrok losu, który mi snać wypisał na czole, że w ciągu wszystkich morskich wędrówek niewolno mi przepłynąć oceanu Zachodniego; używam tej ostatniej nazwy w specjalnem znaczeniu, na wzór marynarzy mówiących np. o handlu na oceanie Zachodnim, o parowcach pasażerskich oceanu Zachodniego, o ciężkich wypadkach na oceanie Zachodnim. Nowe życie następowało tuż za dawnem i dziewięć rozdziałów „Szaleństwa Almayera“ towarzyszyło mi do Victoria Dock, skąd po paru dniach wyruszyliśmy w kierunku Rouen. Nie posunąłbym się aż do twierdzenia, iż Francusko-Kanadyjska Spółka Transportowa nie dokonała ani jednej podróży z tego jedynie powodu, że zaangażowała człowieka, którego przeznaczeniem było nigdy oceanu Zachodniego nie przepłynąć. Może i było tak rzeczywiście; lecz jawną, główną przeszkodę stanowił najoczywiściej brak pieniędzy. Czterysta sześćdziesiąt koj dla emigrantów umieścili pracowici cieśle na międzypokładzie, podczas gdyśmy leżeli w Victoria Dock, lecz ani jeden emigrant w Rouen się nie pokazał — z czego się, wyznaję, cieszyłem, ponieważ jestem humanitarny. Kilku panów z Paryża — trzech, o ile mi się zdaje, a jeden z nich był podobno prezesem Spółki — zjawiło się rzeczywiście; chodzili z końca w koniec po statku, obijając w straszny sposób cylindry o belki sufitu. Oprowadzałem ich osobiście i mogę zaręczyć, że interesowali się wszystkiem w sposób wcale inteligentny, choć widać nigdy przedtem nie widzieli
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.