— Niech mi pan pozwoli zadać jeszcze jedno pytanie: czy ta historja, taka jaką jest, wydaje się panu zrozumiała?
Podniósł na mnie ciemne, łagodne oczy jak gdyby ze zdziwieniem:
— Tak! Najzupełniej.
Oto wszystko co miałem usłyszeć z jego ust o zaletach „Szaleństwa Almayera“. Nie mówiliśmy z sobą już nigdy o tej książce. Nastał długi okres niepogody i wszystkie moje myśli skupiły się na służbie, a tymczasem biedny Jacques zaziębił się fatalnie i nie mógł opuszczać kajuty. Gdy przybyliśmy do Adelaidy, pierwszy czytelnik mej prozy wyruszył natychmiast wgłąb lądu i wreszcie umarł po krótkiej chorobie, czy to w Australji, czy też może wracając do kraju przez kanał Suezki. Nie wiem napewno jak było właściwie, i chyba nigdy mi dokładnie tego nie mówiono, choć wypytywałem o Jacques’a wracających na statek pasażerów, którzy w czasie naszego postoju w przystani odbywali wędrówkę po lądzie, „zwiedzając kraj“, i spotykali Jacques’a tu i ówdzie. Wyruszyliśmy wreszcie z powrotem i wciąż jeszcze ani jedna kreska nie przybyła do nagryzmolonych niedbale licznych kart, które biedny Jacques miał cierpliwość czytać, gdy cienie Wieczności już się gromadziły w jego życzliwych, spokojnych oczach.
Proste a rozstrzygające „bezwzględnie“, wypowiedziane przez Jacques’a, natchnęło mię postanowieniem, które drzemało we mnie, czekając tylko na odpowiednią sposobność. Można powiedzieć, że jestem teraz zmuszony, podświadomie zmuszony, do pisania tomu za tomem, jak w dawnych latach byłem zmuszony do wyruszania raz po raz na morze. Kartki muszą następować jedne
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.