Przebierałem się wówczas z pośpiechem na obiad w pewnym sportowym klubie. Przyjaciel mego dzieciństwa (służył poprzednio w dyplomacji, a wówczas hodował pszenicę w dobrach ojcowskich — nie widzieliśmy się od lat przeszło dwudziestu) czekał na hotelowej kanapie aby mię zabrać do klubu.
— Póki się ubierasz, opowiedzże mi coś o swojem życiu — zachęcał mię uprzejmie.
Nie zdaje mi się abym opowiedział mu dużo o sobie, ani wtedy ani też później. Jedliśmy obiad w nielicznem, dobranem kółku, a rozmowa była niezmiernie ożywiona i toczyła się na wszystkie możliwe tematy, od łowów na grubego zwierza w Afryce aż do ostatniego poematu, który się ukazał w bardzo modernistycznym przeglądzie, wydawanym przez najmłodszych i popieranym przez wysokie sfery. Ale nie zawadziliśmy ani razu o „Szaleństwo Almayera“, i na drugi dzień rano rękopis — nieodłączny mój towarzysz — tkwił w dalszym ciągu w ciemności, tocząc się wraz ze mną w południowo-wschodnim kierunku, ku gubernji kijowskiej.
W owych czasach trzeba było jechać końmi osiem godzin, jeśli nie więcej, od stacji kolejowej aż do wiejskiego dworu, celu mojej podróży.
„Dear boy“ (te słowa były zawsze napisane po angielsku) — brzmiał ostatni list, wysłany z owego dworu a odebrany przezemnie w Londynie. „Każ się zawieść do jedynej miejscowej gospody, zjedz obiad jaki się da, a wieczorem mój zaufany służący, factotum i majordomus, pan W. S. (zaznaczam że jest z pochodzenia szlachcicem), stawi się przed tobą i doniesie o przybyciu małych sanek, które przywiozą cię tu nazajutrz. Posyłam przez niego moje najcieplejsze futro;
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.