Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.
II

Jak już wspomniałem, byłem zajęty rozpakowywaniem rzeczy po przyjeździe z Londynu na Ukrainę. Rękopis „Szaleństwa Almayera“ — towarzysz mój od trzech lat lub więcej, liczący wówczas dziewiąty rozdział życia — został położony bez ostentacji na biurku stojącem między dwoma oknami. Nie przyszło mi na myśl aby go schować do biurka, lecz ładny kształt mosiężnych rączek u szuflady tegoż biurka przyciągnął mój wzrok. Dwa kandelabry, każdy o czterech świecach, oświetlały wesoło pokój, który czekał przez tyle lat na wędrownego siostrzeńca. Okiennice były zamknięte.
O jakie pięćset metrów od miejsca gdzie siedziałem, stała pierwsza z brzegu chata tej wsi, stanowiącej część dóbr mego dziada ze strony matki, jedyną część, która została w posiadaniu członka rodziny; a poza wsią, w czarnej nieskończoności zimowej nocy, leżały wielkie nieogrodzone pola — nie ciągnące się płaską, surową równiną, lecz dobrotliwym, chlebodajnym krajem o niskich, zaokrąglonych pagórkach teraz całych w bieli, z czarnemi plamami drzew gnieżdżących się w zagłębieniach. Droga, którą przyjechałem, biegła przez wieś i skręcała tuż za bramą, zamykającą krótką aleję. Ktoś jechał po wgłębionym śnieżnym szlaku; żywy dźwięk dzwonków wkradał się stopniowo w ciszę pokoju jak dźwięczny szept.