Pomyśl jak kruche są wszystkie nasze nadzieje i lęki! Byłem po urodzeniu najdelikatniejszy z rodzeństwa. Przez szereg lat byłem tak delikatny, że rodzice mieli mało nadziei abym się mógł wychować; a jednak przeżyłem pięciu braci i dwie siostry, a także wielu moich współczesnych; przeżyłem żonę, przeżyłem córkę — a ze wszystkich, którzy mieli choćby trochę pojęcia o tamtych dawnych czasach, ty jeden mi pozostałeś. Było mi przeznaczone złożyć w przedwczesnym grobie wiele uczciwych serc, wiele świetnych zapowiedzi, wiele nadziei tętniących życiem.
Wstał nagle, westchnął i odszedł, mówiąc: „Obiad będzie za pół godziny“. Słuchałem, nie ruszając się z miejsca, szybkich jego kroków, rozlegających się po wywoskowanej posadzce w sąsiednim pokoju a potem w przedpokoju, obstawionym półkami pełnemi książek — gdzie się zatrzymał aby umieścić cybuch w postumencie na fajki, poczem przeszedł do salonu (wszystkie te pokoje leżały jeden za drugim); kroki jego zamarły na puszystym dywanie. Ale usłyszałem jeszcze jak zamykał drzwi od swego gabinetu. Miał wówczas sześćdziesiąt dwa lata i był przez ćwierć wieku najmędrszym, najbardziej stanowczym, najpobłażliwszym z opiekunów; otaczał mnie ojcowską opieką i przywiązaniem, dając mi moralne oparcie; zdawało mi się zawsze że je czuję, choćby w najodleglejszych miejscach ziemi.
Co się tyczy pana Mikołaja Bobrowskiego, podporucznika z 1808, porucznika armji napoleońskiej w 1813 a przez krótki czas officier d’ordonnance marszałka Marmonta, potem zaś kapitana drugiego pułku strzelców konnych w polskiem wojsku — takiem jakie istniało aż do 1830 roku w okrojonem Królestwie ustanowionem przez Kongres Wiedeński — otóż
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.