co się tyczy pana Mikołaja muszę wyznać, że wizerunek jego odbił się najmniej wyraźnie w mojej pamięci ze wszystkich osób tej odległej przeszłości przekazanej mi przez tradycję, w drobnej części znanej mi osobiście, a wywołanej słowami człowieka, który mię przed chwilą opuścił. Musiałem widzieć pana Mikołaja w 1864 roku, bo nie byłby opuścił sposobności aby się zobaczyć z moją matką, którą — o czem z pewnością wiedział — miał widzieć po raz ostatni. Od mego najwcześniejszego dzieciństwa aż po dziś dzień, jeśli usiłuję wywołać jego obraz, coś w rodzaju mgły wznosi się przedemną, mgły w której dostrzegam niejasno tylko głowę o białych, porządnie zaczesanych włosach (co jest wyjątkiem w rodzinie Bobrowskich, gdzie z reguły mężczyźni łysieją już przed trzydziestym rokiem życia, z czem im jest bardzo do twarzy) i cienki, orli nos pełen godności, rys najzupełniej zgodny z fizyczną tradycją tej rodziny. Ale nie z powodu tych szczątków znikomej śmiertelności dziad Mikołaj żyje w mej pamięci. Wiedziałem już od bardzo wczesnego dzieciństwa że brat mego dziadka, Mikołaj Bobrowski, był kawalerem Legji Honorowej i że miał także polski krzyż za waleczność, Virtuti Militari. Świadomość tych chlubnych faktów wzbudzała we mnie szacunek pełen podziwu, a jednak uczucie to, jakkolwiek żywe, nie jest dla mnie miarą siły i znaczenia jego indywidualności. Góruje nad niem inne i powikłane wrażenie grozy, współczucia oraz wstrętu. Pan Mikołaj Bobrowski pozostał dla mnie nazawsze człowiekiem nieszczęsnym i godnym politowania (lecz bohaterskim), który zjadł ongi psa.
Upłynęło już dobrych pięćdziesiąt lat od chwili gdy usłyszałem tę historję, a wrażenie moje jeszcze
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.