Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zbladło. Zdaje się że była to pierwsza, powiedzmy, realistyczna opowieść, jaką słyszałem w życiu, ale mimo to nie zdaję sobie sprawy, dlaczego tak strasznie na mnie podziałała. Wiem oczywiście, jak wyglądają psy po naszych wsiach, a jednak... Nie! Nawet i dziś zapytuję siebie, wspominając swe dziecinne wrażenia zgrozy i współczucia, czy mam prawo odsłonić przed zimnym i wybrednym światem ten straszny epizod z historji mojej rodziny. Pytam siebie, czy mam prawo? tembardziej że ród Bobrowskich znany był zawsze zaszczytnie, blisko i daleko, z subtelności swych upodobań w zakresie jedzenia i picia. Lecz koniec końców, wziąwszy pod uwagę iż gastronomiczne poniżenie, które dotknęło dzielnego młodego oficera, obarcza właściwie Wielkiego Napoleona, sądzę że byłoby przesadną literacką dyskrecją, gdybym je pokrył milczeniem. Niech się prawda tutaj objawi. Odpowiedzialność za to spada na człowieka z wyspy Świętej Heleny, który poprowadził rosyjską kampanję z tak opłakaną lekkomyślnością.
W czasie pamiętnego odwrotu z pod Moskwy pan Mikołaj Bobrowski, w towarzystwie dwóch kolegów-oficerów — o których moralności i wrodzonym wykwincie upodobań nic nie wiem — ukradł psa na skraju wsi i następnie go pożarł. O ile pamiętam, użył jako broni kawaleryjskiego pałasza, a wynik owej myśliwskiej przygody był kwestją życia i śmierci, i to bardziej niż spotkanie z tygrysem. Oddział kozaków nocował w tej wiosce, zagubionej w głębi litewskiego boru. Trzej myśliwi śledzili z ukrycia, jak kozacy rozgaszczali się wygodnie między chatami, nim wczesny zimowy mrok zapadł o czwartej. Śledzili ich ze wstrętem i może z rozpaczą. Późno w noc nierozważne