suwając się tak daleko jak stary król Ludwik Filip, który mawiał na wygnaniu: „Narody nie mylą się nigdy“ — można przyznać, że musi być pewna słuszność w zgodnem zdaniu całej wioski. Szalony! Ten, który spędził na pobożnych rozmyślaniach przepisaną rytuałem rycerską wigilję u studni przy oberży, i ukląkł ze czcią o świcie aby być pasowanym na rycerza przez oberżystę, tłustego, przebiegłego łotra — jest bardzo bliski doskonałości. Jedzie na koniu, z głową w aureoli — patron wszystkich żywotów popsutych lub zbawionych przez potężną łaskę wyobraźni. Ale dobrym obywatelem nie był.
Może właśnie to miał oznaczać okrzyk mego nauczyciela, okrzyk, którego nigdy nie zapomniałem.
Działo się to w roku pańskim 1873, w tym samym roku, kiedy użyłem rozkosznych wakacyj po raz ostatni. Przeżywałem nieraz i później długie okresy bezczynności, dość na swój sposób wesołe i nie pozbawione dla mnie pożytku, ale rok przeze mnie wspomniany był rokiem mych ostatnich szkolnych wakacyj. Są także i inne przyczyny, dla których ów rok pamiętam, ale zadługoby mi przyszło mówić, gdybym je chciał tu przytaczać. Nie mają przytem nic wspólnego z tamtemi wakacjami. Natomiast wiąże się z niemi podróż, którą odbyłem zanim usłyszałem ów okrzyk; zwiedziliśmy wówczas Wiedeń, górny Dunaj, Monachjum, wodospady na Renie, jezioro Konstancjeńskie — była to doprawdy pamiętna podróż wakacyjna.
Wędrowaliśmy zwolna w górę doliną rzeki Reuss. Ta rozkoszna wycieczka przypominała raczej spacer niż włóczęgę. Wysiedliśmy w Fluelen z parowca krążącego po jeziorze Lucerneńskiem i pod wieczór drugiego dnia, gdy zmierzch przyłapał nas w czasie powolnej
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.