storję, bowiem dziad mój wujeczny Mikołaj różnił się tem od ogółu wojaków z czasu Napoleona (a może i wszystkich czasów) że nie lubił mówić o swych kampanjach, które się zaczęły pod Friedlandem i skończyły gdzieś w sąsiedztwie Bar-le-Duc. Dla wielkiego cesarza miał mój dziad uwielbienie bezgraniczne pod każdym względem, lecz nigdy o niem nie wspominał. Jak religja u wierzącego człowieka, było to uczucie zanadto głębokie aby je roztaczać przed ludźmi małej wiary. Pozatem zdawało się zawsze, że pan Mikołaj nie zna ani jednej żołnierskiej anegdoty, jakby nigdy w życiu żołnierza nie widział. Był dumny ze swych odznaczeń, zdobytych przed dwudziestym piątym rokiem życia, lecz nie chciał nosić w klapie orderowych wstążeczek, jak to się do dziś dnia praktykuje w Europie i nawet niechętnie przypinał sobie ordery przy uroczystych okazjach; rzekłbyś krył się z niemi, w obawie aby go nie posądzono o pyszałkowatość. „Wystarcza że je mam“, mruczał pod nosem. W ciągu trzydziestu lat widziano odznaczenia na jego piersi tylko dwa razy — przy okazji pomyślnego ślubu w rodzinie i na pogrzebie starego przyjaciela. Że ślub zaszczycony w ten sposób nie był ślubem mej matki, o tem dowiedziałem się już zbyt późno aby czuć żal do p. Mikołaja Bobrowskiego, który zrehabilitował się przy sposobności mych urodzin; napisał długi list z powinszowaniem i wypowiedział tam następujące proroctwo: „Dożyje on lepszych czasów“. Nawet w jego zgorzkniałem sercu żyła nadzieja. Ale nie był dobrym prorokiem.
Miał w sobie dziwne sprzeczności. Mieszkał przez długi czas u swego brata, w domu pełnym dzieci, ożywienia, gwaru licznych gości, którzy przyjeżdżali i wyjeżdżali bez przerwy — a jednak zachował zami-
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.