Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

brata; przyjaciele i krewni zjeżdżali się zdaleka i zbliska aby jej złożyć uszanowanie. Trudno byłoby zrozumieć, gdyby pan Mikołaj Bobrowski do nich nie należał. Malutka, kilkumiesięczna dziewczynka, którą wziął na ręce w dzień swego powrotu do domu po latach wojny i wygnania, stwierdzała teraz swą wiarę w wybawienie narodu, cierpiąc z kolei wygnanie. Nie wiem czy pan Mikołaj był obecny przy naszym wyjeździe. Wspomniałem już, że dla mnie jest przedewszystkiem człowiekiem, który w młodości jadł pieczeń z psa w głębi ponurego sosnowego boru o gałęziach pokrytych śniegiem. Nie mogę go sobie przypomnieć w żadnej ze scen, które pamiętam. Orli nos, gładkie białe włosy, przelotna, nieuchwytna wizja chudej, cienkiej, sztywnej postaci w ubraniu zapiętem po wojskowemu aż do szyi — oto wszystko co pozostało na ziemi z pana Mikołaja Bobrowskiego; tylko nikły cień ścigany pamięcią jego wnuka — chyba ostatniego z żyjących ludzkich stworzeń, które spotkał w ciągu swego milczącego żywota.
Lecz przypominam sobie dobrze dzień naszego powrotu na wygnanie. Wydłużona, dziwaczna, obdrapana karetka pocztowa z czwórką koni, stojąca przed długim frontem dworu o ośmiu kolumnach, rozmieszczonych po cztery z dwóch stron szerokich schodów. Na stopniach gromadki służących, kilkoro krewnych, paru przyjaciół z najbliższego sąsiedztwa; głucha cisza, na wszystkich twarzach wyraz poważnego skupienia; babka, cała w czerni, z wyrazem stoicyzmu w oczach, wuj prowadzący moją matkę pod rękę do karetki, gdzie mię już umieszczono; u szczytu schodów moja kuzyneczka w kraciastej szkockiej sukience, w której przeważał kolor czerwony, otoczona jak mała księżniczka