Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

istnień, które chętnie sobie wyobrażamy wśród ciszy i bezruchu snu na jawie; a jednak jest jasne jak słońce, że z chwilą gdy napisałem pierwszą stronę „Szaleństwa Almayera“ (zawierała około dwustu słów, i ten stosunek słów do stronicy pozostał niezmieniony przez piętnaście lat mego literackiego życia), z chwilą gdy w prostocie ducha napisałem tę stronę ze zdumiewającym brakiem jakichkolwiek przeczuć, losy były rzucone. Nikt nie przekroczył Rubikonu z większą nieświadomością, bez wzywania bogów, bez lęku przed ludźmi.
Tego ranka wstałem od śniadania, odsunąwszy krzesło, i zadzwoniłem gwałtownie, a może powinienem rzec: stanowczo, a może powinienem rzec: z zapałem — nie umiem powiedzieć. Ale był to najwyraźniej szczególny dzwonek, pospolity dźwięk, w którym czuło się coś niezwykłego, jak dzwonek na podniesienie kurtyny przed rozpoczęciem nowego aktu. Nie dzwoniłem prawie nigdy. Siadywałem długo przy śniadaniu i rzadko kiedy chciało mi się zadzwonić aby sprzątnięto ze stołu; ale owego ranka wstałem odrazu dla jakiejś przyczyny, którą kryje zasadnicza tajemniczość tego wydarzenia. A jednak nie spieszyłem się wcale. Pociągnąłem niedbale za sznurek, i podczas gdy słaby dźwięk dzwonka rozlegał się gdzieś głęboko w suterenie, zacząłem jak zwykle napychać fajkę, poczem rozejrzałem się za zapałkami wzrokiem wprawdzie roztargnionym, lecz nie zdradzającym (gotów jestem na to przysiąc) żadnych oznak szaleństwa. Byłem tak dalece spokojny, że spostrzegłem po dłuższym czasie pudełko z zapałkami na gzymsie kominka, tuż pod moim nosem. Wszystko to odbywało się jak codzień, w poczuciu rozkosznego bezpieczeństwa. Nim zdołałem rzucić zapałkę, córka