cer kierował czujnie żórawiem, z niepokojem w oczach i ustami rozwartemi w szerokim uśmiechu. Czuwałem nad tem wszystkiem z wielkiem zajęciem.
— Tak! Dosyć.
Żóraw stanął. Majtkowie ustawili się rzędem przy barjerze. Lina od płóciennej pętli wisiała przed Almayerem prostopadle i nieruchomo jak dzwonek. Nastał zupełny spokój. Zaproponowałem przyjaźnie żeby Almayer wziął linę i uważał na to co robi. Wyciągnął rękę ruchem wyzywająco niedbałym i pełnym wyższości.
— Uwaga! Na dół!
Almayer pociągnął ku sobie linę w sposób dość sprytny, lecz z chwilą gdy kopyta kucyka dotknęły pomostu, poddał się nagle najlekkomyślniejszemu optymizmowi. Natychmiast, bez zastanowienia i prawie nie rzuciwszy wzrokiem, zdjął pętlę z haka; łańcuch ciepnął kuca po zadzie i zwrócił się ku burcie, uderzając o nią z głośnym, zgrzytliwym chrzęstem. Musiałem widać zmrużyć oczy na chwilę. Coś uszło mojej uwadze, bo zaraz potem zobaczyłem że Almayer leży nawznak na pomoście. Był sam.
Oniemiałem ze zdziwienia, a tymczasem Almayer dźwigał się na nogi powoli i z trudnością. Majtkowie u poręczy rozdziawili gęby. Mgła płynąca z lekkim powiewem zgęstniała, zakrywając brzeg doszczętnie.
— Jakim sposobem u licha pozwolił mu pan uciec? — spytałem ze zgorszeniem.
Almayer popatrzył na bolącą dłoń u prawej ręki, ale nie odpowiedział na pytanie.
— Jak pan myśli, gdzie on mógł pobiegnąć? — zawołałem. — Czy w tej mgle są gdzie jakie płoty? A do lasu czy może się dostać? Co teraz począć?
Almayer wzruszył ramionami.
Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.