Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Śledzić ze zdumieniem zmiany zachodzące we własnej duszy, to zaiste pasjonujące zajęcie na bezczynne godziny. Zakres jest taki szeroki, niespodzianki takie urozmaicone, przedmiot taki bogaty w ciekawe, choć nie mające praktycznego zastosowania wskazówki co do działania ukrytych sił, że człowiek się tem łatwo nie nuży. Nie mówię tu o megalomanach, których męczy niepokój pod wieńcem bezgranicznej pychy, którzy doprawdy nie mogą zaznać spoczynku na tym świecie, a opuściwszy go, irytują się i dąsają na ograniczone możliwości ostatecznego przytułku, gdzie wszyscy ludzie muszą leżeć w mroku, zrównani z sobą. I nie myślę także o tych ambitnych duchach, które dążą stale do jakiegoś celu mającego ich wywyższyć, duchach, którym brakuje czasu na oderwane, bezosobiste spojrzenie wgłąb samych siebie.
A szkoda; godni są pożałowania. Te dwa rodzaje ludzi, obok znacznie liczniejszego odłamu nieszczęsnych istot, pozbawionych doszczętnie wyobraźni, przed których pustym i niewidzącym wzrokiem (jak to powiedział wielki pisarz francuski) „cały wszechświat rozpływa się w czczą nicość“ — wszyscy oni nie dostrzegają może prawdziwego zadania nas, ludzi, których dzień krótki jest na tej ziemi, przybytku ścierających się przekonań. Etyczny pogląd na wszechświat wplątuje nas w końcu w mnóstwo okrutnych i bezsensownych sprzeczności, gdzie rzekłbyś przepadają ostatnie szczątki wiary, nadziei, miłosierdzia i nawet rozumu; to też zaczynam wątpić, aby cel stworzonego świata mógł być wogóle etyczny. Skłaniam się raczej do przekonania, że świat ma być tylko widowiskiem; widownią dla grozy, miłości, uwielbienia lub nienawiści, jeśli chcecie; lecz z tego punktu widzenia — i to wyłącznie